W Żyrardowie jest znany pod pseudonimem „Szkło”. Wstawia szyby w oknach żyrardowian od kilkudziesięciu lat. W szklaną i piękną pogodę, szyby białe, żółte, niebieskie.
Z tafli na taflę
Autorka: Anna Kamińska
Rach ciach ciach, czyli krótko i zwięźle, jakby kroił słowa, mówi w swojej pracowni o szklarskim fachu Witold Gorączyński, opierając ręce o duży stół na kółkach, wyłożony szarą wykładziną, który służy do cięcia szkła.
Na tym stole, który stoi w centralnym miejscu w jego zakładzie szklarskim przy ulicy 1 Maja wycina dziś szklane koła, prostokąty i kwadraty, według uznania klienta, co kto sobie życzy, przycina lustra, czy wierci w porcelanie.
Na szkle malowane
W szkle pracuje już ponad pół wieku, bo od początku lat 70. – W 1971 roku zacząłem pomagać w Żyrardowie mojemu teściowi, który miał tu zakład szklarski – opowiada. – To od niego uczyłem się najpierw fachu.
Na początku dojeżdżał do Żyrardowa z Warszawy, gdzie mieszkał i pracował na pełnych obrotach. Zajmował się oświetleniem w teatrach w Śródmieściu i na Pradze, świecąc m.in. do spektaklu „Na szkle malowane”, czy parał się elektryką w cyrku na Powiślu.
I żył! Cieszył się wielkim miastem. Gorączyński, który wychował się na Saskiej Kępie i lubi wracać w opowieściach w to miejsce, przybiera po chwili pozę łyżwiarza i rozgaduje się jeszcze o swojej pasji, jaką są łyżwy.
W końcu, skacząc z tafli na taflę, wylądował ostatecznie w 1976 roku w Żyrardowie, gdzie zaczął pracować na dobre w szkle i prowadzić samodzielnie działalność, przejmując po teściu zakład wraz ze wszystkimi jego narzędziami, doświadczeniem i kontaktami.
Szlifowanie warsztatu
– Wstawiałem szyby, które leciały regularnie z żyrardowskich okien w blokach, czy zaopatrywałem w szkło wyrastające domy w mieście i pod Żyrardowem, bo w tamtym czasie królował tu jeden wielki pęd budowy – wspomina.
Żyrardów nie był jednak w stanie zatrzymać go na dłużej na miejscu, chciał zarobić i poduczyć się fachu za granicą i już w latach 80. zaczął pracować przez kilka lat w Niemczech, czy tyle samo w Austrii.
Z korzyścią skończyły się te eskapady dla klientów z Żyrardowa, bo przywiózł stamtąd narzędzia, jakich nikt w Polsce nie widział. – To jest przyssawka do cienkiego, a to do grubego szkła – demonstruje je na stole. – Mniejsza, większa, proszę bardzo – wyjmuje.
Te podstawowe narzędzia szklarza wyglądają jak wielkie słuchawki do dawnego aparatu telefonicznego. To czego na co dzień używa to także kątowniki, w różnych rozmiarach. W jego pracowni stoi też szlifierka, czy krawędziarka, niezbędne w pracy szklarza.
Dzięki przywiezionym do Polski narzędziom nie bał się nigdy w Żyrardowie konkurencji.
Nie miał też nigdy kompleksów, bo wiedzę zdobywał gruntownie, dokształcając potem swoich klientów, którzy często nie wiedzieli, że akwarele, grafiki, czy zdjęcia należy wkładać w bezrefleksyjne szkło.
Rysa na szkle
– To jest azotan srebra – stawia na stole buteleczkę z substancją, przypominającą cukier, która służy do srebrzenia luster, pytany o wyposażenie zakładu. Na etykiecie napis: „Polskie odczynniki chemiczne w Gliwicach 1969 r.”
W jego zakładzie można znaleźć wiele takich reliktów, które składają się na historię polskiego szklarstwa. W butlach, butelkach, tubach, tubkach, puszkach, pudłach i pudełeczkach.
W środku panuje artystyczny bałagan, jedne przedmioty leżą na drugich, puszki, odłamki szkła, czy ramki, nic tu niczego nie udaje, tak jakby rzeczy miały mu służyć, a nie zdobić wnętrza.
– Ja jestem stary parasol – mówi, spoglądając zza stołu Gorączyński – mam już swoje lata, zjechałem pół świata, ale nie mógłbym siedzieć w domu bez pracy. Dlatego niezależnie od tego, czy przyjdzie tu więcej klientów, czy mniej zawsze znajdę tu u siebie zajęcie.
Szkło nie zalazło mu za skórę mimo tylu lat szlifowania, oprawiania i wiercenia. Ma wszystkie palce, a na podłogę, na której leży kit, przypominający, ile jego zakład ma lat, podobno raczej rzadko lała się krew. – Kiedyś tylko raz lustro został mi na ramieniu – wspomina. – Wbiło się tak, że jak je wyjąłem, to jak siknęła krew… nie mogłem tego zatamować i musiałem poprosić kolegę, by zawiózł mnie do żyrardowskiego szpitala, gdzie mi to opatrzyli.
Pseudonim „Szkło”
Więcej blizn narobił sobie z powodu łyżew i łobuzerki jako młody chłopak, biegając po ulicach Warszawy, niż w pracy. W zakładzie stara się być uważny, o precyzji nie wspominając.
Ma wciąż dobre oko, potrafi na kilka metrów ocenić po twarzy, czy wchodzi stały klient, czy zna osobę z ulic z Żyrardowa, czy to ktoś nowy, kto pierwszy raz zawitał w jego progi i będą się dopiero poznawać.
Lubi sobie uciąć pogawędkę, wypytać o to i owo, nie szkoda mu czasu, pracuje dla ludźmi i zaprasza ich do stołu. Nie raz można zobaczyć siedzących na krześle w pracowni jego znajomych.
Na mieście w Żyrardowie jest znany pod pseudonimem „Szkło”. – Nie ma dla mnie takich rzeczy ze szkłem, których nie zrobię – chwali się, pytany o ten pseudonim, swoją profesję i o najtrudniejsze zadania w tym fachu. – Szkło to jest krzem, piach i soda, wiem o nim wszystko i potrafię zrobić w szkle to, co ktoś tylko sobie zażyczy.
Żyrardów, nie szklane domy
Wiercenie w wannach, układanie witraży w oknach, czego nauczył się za granicą, wycinanie szkła do lamp naftowych, obrazów, czy zegarów, to jego specjalność, nie musi nawet zakładać rękawic, tylko rachu ciachu i wycina.
Dziś już nie jeździ starem po Żyrardowie i okolicznych miejscowościach z szybami do okien, prosi, by przywozić wszystko do oprawy do niego, do pracowni. Na miejscu może naprawić zarówno boczne lusterko do samochodu, jak i szybę w drzwiach.
Woli teraz pracować tu na swoim stole w zakładzie niż jeździć bliżej, czy dalej. Tak jakby Żyrardów zatrzymał go w końcu na miejscu.
***
Gorączyński Witold Zakład Szklarski
ul. 1 Maja 16, 96-300 Żyrardów
sprawdź na mapie rzemiosła